czwartek, 3 sierpnia 2017

I znów powracam jak boomerang...


... po prawie roku.

Witajcie!

Nowy rekord, tym razem post ostatni był mniej niż rok temu, także jest progres!

A tak serio - dużo się działo. Klasa dyplomowa, matury, kipisz w rodzinie i w domu, kipisz zdrowotny, zdawanie na wymagającą uczelnię. Ale po kolei.

No to tak - skończyłam Zespół Państwowych Szkół Plastycznych w Kielcach. Dyplomy zdanie na 4kę i 5kę, nie powiem, że nie jestem zawiedziona - byłam przygotowana na więcej i wiem, że zasługiwałam na ocenę w górę przynajmniej z historii sztuki, chociaż z praktycznego dyplomu również. Ale co zrobię, nic nie zrobię. Przynajmniej zdałam.
Matury poszły świetnie, znacznie lepiej, niż się spodziewałam - chociaż znów zawód z historii sztuki, 77%, durne błędy, które popełniłam... Przez migrenę. Bez żartów. Może to brzmi jak głupie wytłumaczenie, ale w dniu matury zaraz przed egzaminem, złapała mnie migrena. Myślałam, że to stres - ale potem tak się nasiliła, że nie pamiętam, jak dostałam się do domu. Później, znacznie później okazało się, że to wina... anemii.
Ale tak czy inaczej, inne przedmioty poszły świetnie. Nawet matma. 64% w przypadku takiego morona matematycznego jak ja to super wynik.

Zdrowie? Ano się podupadło, kosztem szkoły. Człowiek głupi, a mądrzeje dopiero po fakcie. Zamiast walnąć wszystkim i pójść do lekarza z ciągłym chudnięciem, migrenami itp., które brał za stres roku maturalnego - męczył się dalej, aż się zrujnował. Niestety, to jest nauczka na przyszłość. I każdy kto to czyta, powinien to zapamiętać. Nie ma nic gorszego, niż dać się zrujnować fizycznie dla pracy czy szkoły. Bo abstrahując od anemii - martwi czy ciężko chorzy w szpitalu sobie nie popracujecie.

Ale jakoś się udało. Zdałam dyplom, matury. Uczelnia? A tak. Zrobiło się teczkę - do tej pory mam artblocka od 2 miesięcy malowania i rysowania do teczki - i się dostało 95/100 punktów z rozmowy kwalifikacyjnej na studia, z części teoretycznej i praktycznej ogółem. I jeśli wszystko będzie szło zgodnie z moimi planami - najbliższe 3 lata przynajmniej spędzę na wydziale Sztuki Nowych Mediów na PJATK w Warszawie.

W domu, w rodzinie - lepiej nie mówić. Ale kolejna przestroga dla Was, robaczki - spędzajcie czas z dziadkami póki możecie i pomagajcie im bezinteresownie. Bo karma wraca dwukrotnie, pozytywnie lub negatywnie. A starsi ludzie wiecznie żyć nie mogą.

OOOOOOJ! Zrobiło się smutno.

No to weselej teraz. Więc tak - na razie poradniki na YouTubie z serii dla nowicjuszy wstrzymane, bo w toku jest poradnik jak robić linoryt w domu - [klik!]
Ale nie martwcie się - będą raczej kolejne części poradnika, na czwartą planuję kredki, o ile wszystko wypali.

I też dużo przez ten czas... blendowałam! Czyli robiłam różne dziwne modele w 3D, w programie blender. Hyhyhy, zrobiłam czołg!

Serio.






Co prawda tło musiało być low-poly, bo mój stary komputer nie wyrobił z renderingiem - animację jakąś prostą ruchu wieży tego Tygrysa renderował chyba 5 godzin... Także tego. Ale jak na pierwszy model byłam całkiem zadowolona.

Pisałam Wam już kiedyś o księgarniach Dedalus - otóż jakiś czas temu byłam na Grodzkiej w Krakowie w jednej ze stacjonarnych księgarni Dedalus i za bodaj 50 zł obkupiłam się książkami po raz fafdziesiąty. Tym razem były to głównie książki z historii sztuki - o Hokusai, Canalettcie, Velazquezie i malarzach romantyzmu. Fantastycznie wydane i napisane świetnym językiem typowego maniaka historyczno-sztucznego. Po raz kolejny polecam i lokuję produkt, bo warto!

Zdarzyło mi się też, zupełnie przypadkiem, że kupiłam jakieś 5 książek Diany Gabaldon - po przeczytaniu "Obcej" kupiłam 3 następne części sagi o Claire i Jamiem, a do tego - w jednym z popularnych obecnie dyskontów kupiłam na "kiermaszu książek"... Lorda Johna!

A tak, będzie re-re-recenzja. Ale tym razem... ksiunżki. Ha!


Autor: Diana Gabaldon
Tytuł: Lord John i sprawa osobista
Rok wydania: 2003 (moja została wydana w 2017, przez Świat Książki)
Gatunek: kryminał
Okładka wydania 2017: 





Więc tak.

Moja przygoda z Dianą i jej książkami zaczęła się... w listopadzie 2015 roku? Tak, chyba tak. A w zasadzie nie do końca. Wtedy koleżanka z klasy powiedziała mi o serialu "Outlander" produkcji Starz, z Caitrioną Balfe i Samem Heughanem w rolach głównych. Sam serial zaczęłam oglądać chyba dopiero pół roku później.
Pierwszy i drugi sezon już były wtedy gotowe, więc miałam sporo do nadrobienia. Na początku mocno mnie zaszokował. Ale stopniowo niesamowicie przekonałam się do konwencji kobiety, która podróżuje w czasie i nie wie, dlaczego - nie robi tego celowo, wręcz nienawidzi siebie za to, że jej się to udało. Uwielbiam historię Anglii i Szkocji, więc szybciutko po obejrzeniu pierwszego sezonu poleciałam po książkę, po "Obcą".

No i potem już poleciało. Przeczytałam "Obcą", więc kupiłam "Uwięzioną w bursztynie". Zaczęłam ją czytać, ale...

Była ogromna, to cegła, jakby nie patrzeć. Natomiast przypadkiem wpadłam na Lorda Johna w jednym z dyskontów. Kosztował o parę złotych mniej niż w księgarni, więc wzięłam bez wahania. Historia Claire tak mnie wciągnęła i tak przekonała, że ufałam bezgranicznie we wspaniałość każdego dzieła Gabaldon. Ze względu na wymiary wzięłam tę książkę ze sobą w podróż autobusem do chłopaka - 3h w obie strony + 2h w późniejszej podróży do Krakowa.

I tu kończę przynudać.

Historia Lorda Johna wcale nie zaczyna się od tej książki, a mimo to jest osobnym epizodem i wcale nie trzeba znać "Podróżniczki" z serii "Obca", ani poprzedniej części historii Johna Greya, czyli "Lord John and the Hellfire Club". To osobna opowieść, która tłumaczy wszystko, co ominęło nas z podanych wyżej lektur.
John Grey jest wysoko urodzonym, młodym oficerem angielskim. Przewrotnie - homoseksualistą. I o ile na początku przestraszyłam się, że to kolejna próba oczernienia środowiska LGBT - lub też "wmuszenia" tolerancji homofobom, która najczęściej przynosi odwrotny skutek przez swoją pretensjonalność - ot nic z tego. Sam fakt, że John ma inną orientację, nie jest ani trochę pretensjonalny i jest bardzo subtelnie zaznaczony, bez usilnego przypominania o tym czytelnikowi.
Nie jest to bynajmniej książka dla homofobów. Ale nie o tym - cała opowieść jest kryminałem. Typowym do bólu. John zostaje poproszony o wyjaśnienie tajemniczego morderstwa jednego z angielskich oficerów. Banalne? O tak. Ale nie na długo.
Cała sprawa komplikuje się, ponieważ lord Grey jest uwikłany jednocześnie w dwie sprawy - tą służbową, oraz prywatne śledztwo wobec przyszłego męża kuzynki - Josepha Trevelyana, u którego zauważył objawy syfilisu.
Brzmi strasznie? Nie polecam czytać w takim razie. Bo potem jest jeszcze gorzej.
Niesamowicie wciąga. Początek jest dziwny, strasznie zawikłany i człowiek odnosi wrażenie, że nic nie rozumie. I tak ma być! To kryminał, który powoli wyjaśnia nam wszystko. Nie rozumiemy nic, a pod koniec myślimy już sami jak detektywi. Tropy łączą się, a szalone i otwarte zakończenie są warte całego śledztwa.
W to wszystko wplecione jest "plugawe" towarzystwo homoseksualistów i transwestytów ówczesnego, XVIII-to wiecznego Londynu, obłudna arystokracja zajęta zabawą i wydawaniem bankietów, kluby dżentelmenów, oraz zabawny duet Lorda Johna i jego nowego lokaja - Toma Byrda. Całą książkę przeczytałam niemalże w ciągu 8 godzin. Nawet nie wiem, kiedy uciekał czas.
Książka jedna z lepszych, jakie czytałam. Błyskotliwy Lord John, choć wiecznie w strachu przed ujawnieniem jego orientacji, stara się jak może pomóc swemu lokajowi w uniewinnieniu brata, podejrzanego o morderstwo; szukający zdrajcy, który wykradł tajne dokumenty i przekazał je Francuzom; próbujący desperacko uchronić swoją kuzynkę przed przykrym losem, jaki spotka ją po wyjściu za Trevelyana. Zaplątany w tak wiele wątków, powoli je porządkuje, co powoduje, że czytelnik jest cały czas zafascynowany - co będzie dalej?!
Nie jest to bynajmniej książka dla wrażliwców - opisy sekcji zwłok i kilka innych, kontrowersyjnych wręcz sytuacji nie stanowią łatwego w odbiorze materiału. A jednak cała zagadka przeważa nad słabszymi momentami książki. Bo cały czas pada pytanie: co będzie dalej?

Nie mogłam się oderwać od Lorda Johna - może to sentyment do kryminałów, może do książek Gabaldon, może do okresu historycznego. Tak czy inaczej, jeśli ktoś lubi takie kryminały, fikcyjne wydarzenia osadzone w historycznym okresie, kilkaset lat wstecz w Londynie - polecam stanowczo.


Się rozpisałam!
A co.


Jak już tak się rozpisałam, to się spiszę z powrotem i uciekam. Trzymajcie się wszyscy chłodno - bo na zewnątrz jakieś milion stopni i ogień płynie z nieba.
~Tiga