środa, 26 czerwca 2013

Nominacja...

... do Liebster Blog Awards.

Bardzo dobry dzień!

DoXxil, jestem Ci niezwykle wdzięczna za tą nominację. I gratuluję, że Ciebie również nominowano. :)

Czuję się nieco jak J.K. Rowling.

Zasady... osoba nominowana musi odpowiedzieć na 11 pytań osoby nominującej, a potem sama dać 11 pytań i nominować 11 osób.

Pytania DoXxil:

1. Najwspanialsza bajka z dzieciństwa, według Ciebie to...?
mhm, ciężka sprawa. Kochałam Króla Lwa, co chyba widać, bo mi zostało. Oprócz tego uwielbiałam czechosłowackie bajki takie jak Psi Żywot (Staflik i Spagetka), Rumcajs... Lubiłam też jedną z wersji Piotrusia Pana, serial animowany. No i oczywiście X-Men Animated.
2. Jakie zawsze chciałabyś mieć zwierzątko domowe?
Mam już te, które chciałam... :) Ale jeśli coś jeszcze, to owczarka beligjskiego / alzackiego, poza tym bardzo chciałabym mieć udomowionego kruka.
3. Czy należysz do tych nielicznych osób, które w dziedziństwie nie bały sie Buki?
Tak. Ja nawet nie wiedziałam i do dzisiaj nie bardzo wiem, skąd ona się wzięła. Z jakiejś kreskówki chyba. Ale ja raczej oglądałam kreskówki z dawnych lat, nie pamiętam Buki, nie znam, nie rozumiem. Dlatego jej się nie bałam.
4. Czy płakałaś/płaczesz kiedy Mufasa umiera?
Tak. Wielokrotnie.
5. Jakiego bohatera z książki/filmu chciałabyś poznać?
Rudą z X-Men Animated, Lisę Lindstrom z Pozwól Mi Odejść (Lurlene McDaniel), Vitani z Króla Lwa 2.
6. Ulubiony kolor?
Czarrrny. Ale też kolory podstawowe - niebieski, żółty, czerwony.
7. Na czyj koncert najbardziej chciałabyś póść?
Iron Maiden, Helloween, Saxon, Dżem, Metallica, AC/DC, Edguy, Avantasia, Sabaton, Paul McCartney, Slash. Cele podstawowe. :) Bo znacznie tego więcej.
8. Do jakiego miejsca na ziemi najchętniej chciałabyś pojechać?
Do Brazylii. Niesamowita atmosfera jeśli chodzi o koncerty. Poza tym do krajów skandynawskich, do Wielkiej Brytanii i do Egiptu.
9. Książki, jakiego gatunku najchętniej czytasz?
Fantasy, science-fiction, przygodówki, książki obyczajowe.
10. Najgorsza książka lub film?
Bez urazy dla nikogo, ale nie rozumiem idei Zmierzchu. Poza tym bardzo nie lubię nowych części Harry'ego Pottera (zarówno książek jak i filmów, bo gdzieś od Czary Ognia zaczyna się komercha). Cóż... Na pewno Nad Niemnem Orzeszkowej jest jedną z najgorszych (jeśli nie najgorszą) książką jaką czytałam. Może inaczej - po prostu nudną do szpiku kości. Nie przepadam za Słowackim, Verne'm (bardzo lubię W 80 Dni Dookoła Świata w różnych ekranizacjach, natomiast czytanie zakończyłam po bodaj 20 stronach, zanudziło mnie).
11. Ulubiona pora roku?
Lato i wiosna, ale najbardziej lato. Ja potrzebuję słońca do życia.

Blogi, jakie nominuję? Bardzo chętnie napiszę, ale będą to góra 3 pozycje. Nie mam zbyt wielu obserwowanych...

Fucking Appetite For Destruction

Życie Milele


Sowie Przygody


Moje pytania (byłabym wdzięczna za uzasadnienia :) :
1. Obawiasz się duchów? Wierzysz w ogóle, że one istnieją, lub też że dusze po śmierci istnieją i mogą nawiedzać żyjących?

2. Jaką książkę ostatnio przeczytałaś? Podobała Ci się?

3. Co wolisz - wakacje, czy ferie zimowe?

4. Jakie filmy lub seriale lubisz oglądać?

5. Jakie jest Twoje ulubione zwierzę?

6. Jakie są Twoje główne zainteresowania?

7. Jak długo prowadzisz bloga, jak długo Ci zajęło odważenie się na jego założenie? Jak myślisz - było warto?

8. Co sądzisz o Internecie? Największy śmietnik i zagrożenie, czy przydatne źródło wiedzy?

9. Wolisz kupować płyty muzyczne, czy ściągać muzykę, ew. kupować gotowe pliki muzyczne przez np. iTunes?

10. Teatr czy kino?

11. Czy chciało Ci się odpowiadać na te wszystkie pytania? :)


Tyle na razie, może potem będzie więcej. Do napisania!

~Tiga

wtorek, 25 czerwca 2013

O tęsknocie i wyjazdach słów kilka...

... czyli to i owo z życia Tigi.

Dzień dobry!

Mam nadzieję, że wszyscy już pozaliczali co mieli pozaliczać i cieszą się wonią nadchodzących wakacji. Ja niby już się cieszę bo jestem na wyjeździe, ale szczerze powiedziawszy, tęskno mi do przyjaciół, których porzuciłam w szkole na pastwę losu.

Pozdrowienia dla Revenge, Alex, Rafaela ("najwybitniejszego reżysera młodego pokolenia"), Moskita, Soula i dla całej reszty, na którą musiałabym poświęcić chyba całą notkę, żeby się zmieściła. Dzięki za miły koniec roku. Do zobaczenia na zakończeniu!

Padam na kolana po otrzymaniu od Soula Carolus Rex Sabatonu. Ta płyta jest tak oderwana od rzeczywistości, że ciary przechodzą całą długością grzbietu. Od chwili jej włączenia człowiek traci kontakt z teraźniejszością i przenosi się do XVII wieku, do Szwecji. To jest po prostu niesamowite. Recenzja wymaganaa! Jak najszybciej. Ew. pierwsze będzie Rabbit Don't Come Easy lub Somewhere in Time, ale raczej wolałabym najpierw zająć się Sabatonem.

Kiedy będzie owa recenzja? Aaaa o to to już mnie proszę nie pytać. :) Bo to niestety jest owiane tajemnicą nawet dla mnie. Zależy, jak sobie rozłożę czas. Na razie do końca roku szkolnego nie mam za bardzo okazji do tego, żeby napisać recenzję. Na to te 45 minut (sama długość płyty) plus kilka minut na wprowadzenie trzeba poświęcić. A ja cierpię na lekki deficyt czasowy, z racji opieki nad babcią. Pójść rano po zakupy, wrócić, pomóc przy śniadaniu, obiedzie, posprzątać coś, coś komuś zanieść, to spotkać się z dawno nie widzianymi znajomymi, a to wyprać, wyprasować, potem jeszcze by wypadało trochę odpocząć... Oj no. Tak czy owak, recenzja będzie na pewno - jak obiecałam, w końcu The Mystery of Time obiecałam i było. Tylko niestety zależy, jak prędko.

Znów na zakończeniu roku szkolnego będę Squirtlem!

Brakuje mi Gacka, Agi, a nawet kota. Gackowego szczekania przez sen w środku nocy, Agowego "bołołoł" i kocich dialogów z mamą, tatą czy ze mną. Tęskno. Tak samo brakuje mi stowarzyszenia murkowego, ryczenia ze śmiechu na angielskim, gadania na rosyjskim, rysowania prac połowie klasy na plastyce, droczenia się z chłopakami i rzucania home-made piłką na przerwie, zrobioną z kartkówek, kserówek, ćwiczeniówki, zeszytu i taśmy izolacyjnej. Something's lost and never will replace,
jak mawia tekst Far and Away.

Looong live Caroluuus Rex!

Ciekawe, że w utworze traktującym o końcu panowania (konkretnie o śmierci) Karola XII, Joakim Broden dziarsko śpiewa z chórem "Long live Carolus". Paradoks.

Dobre gitarowe granie. Tak samo Super Collider Megadethu - usłyszałam to niedawno w większej części i stwierdzam dobre, heavy metalowe granie. A Sabaton - tak jak Helloween na 2... przepraszam, 3 ostatnich płytach- umieścił w swym longplayu tyle gatunków, ile tylko się dało. Raz heavy metal, raz symphonic, raz power, raz speed i thrash, raz melodic power lub coś w ten deseń, jak dla mnie to nawet momentami zahacza o jakiś progressive...

No i ta oprawa graficzna. Zarówno booklet, jak i okładka, spis utworów z tyłu - pięknie oprawione graficznie. Niesamowicie współgrające ze sobą kolory. Do tego portrety muzyków w booklecie są albo stylizowane komputerowo na rysunek ołówkiem, albo faktycznie są narysowane. Świetnie to wygląda. Ogólnie jestem niesamowicie zadowolona z otrzymania tego krążka. Jeszcze raz wielkie dzięki Soul!

Wczoraj był międzynarodowy dzień przytulania, a ja akurat nikogo wczoraj nie przytuliłam. Chociaż chętnie bym to zrobiła.

Tyle smęcenia na dzisiaj. Do napisania / przeczytania / kto co zechce.
~Tiga

środa, 19 czerwca 2013

Nie ma Soula...





... ni ma weny!

Dobry wieczór.

Wasza naczelna zaraza, czyt. Tidźka, wróciła na chwilę bo długiej chwili niebytu.

Z racji niecierpliwości mojej wiernej czytelniczki Wiktorii, postanowiłam się ruszyć i coś napisać. Otóż sprawy mają się tak - Soul się nie odzywa, to i ja weny nie mam. Ja na wyjeździe, nie siedzę w domu tylko u babci, w ogóle się porobiło...

Nie miałam chyba okazji wspomnieć, że 10-11 czerwca były egzaminy wstępne do ZPSP im. J. Szermentowskiego w Kielcach, czyli innymi słowy plastyka. Ogłaszam w związku z tym co następuje - miałam 3-ci wynik na liście 22 przyjętych osób. Pomijam fakt, że dzień przed egzaminami walczyłam z kartą pamięci do telefonu (komputer coś namieszał przy zgrywaniu plików i karta się magicznie zablokowała, nie było wyjścia poza formatowaniem, straciłam pełno zdjęć i sporo utworów muzycznych, których nie zgrałam na komputer).

Panowie Rafael, Damian i Igor za mną tęsknią? NIE DO POMYŚLENIA!

Byłam drugi raz na Stadionie Narodowym - było beznadziejnie, a mowa tu o Pikniku Naukowym. Więcej chyba nie pojedziemy z tatą. PATELNIA. Sam asfalt, zero ławek, zero drzew, tylko na samym Stadionie można znaleźć ubikacje, coś do picia i można usiąść na trybunach, ale przecież namioty są na zewnątrz. Do tego kompletny brak organizacji, mapka bez przemyślenia... Mało tego - 90% gapiów, 10% prawdziwie zainteresowanych. Te 90% rzeczywiście przyszło tylko po to, żeby sobie Stadion pozwiedzać. Normalnie na Pikniku 90% to były osoby zainteresowane. Tyle dobrego, że mam kilka zdjęć Stadionu od środka, bo niestety wszystkie zdjęcia z Nocy Muzeów (no dobra, poza 3-ma, które wstawiłam z telefonu na bloga) mi zeżarło po formatowaniu karty, w tym cudowne zdjęcia nocą sprzed Muzeum Narodowego i zdjęcia z Muzeum Wojska Polskiego... No rzesz kurka wodna!

Jak słowo daję, bliżej zacznę przyglądać się niejakiemu Kingdom Come (mowa tu o niemieckim bandzie metalowym) - skrzyżowanie wczesnego Helloween z wczesnym Saxonem? Like!

Aż mi się przypomina, jak kapitalnie Aga zasypia przy Saxonie, Sabatonie i Helloween...

*wzrok w leeeewo* *wzrok w praaawo* Hmm. Dawno nie słuchaliśmy Mob Rules! W takim razie trzeba to prędko naprawić.

Z racji tęsknoty za swoimi "starymi śmieciami" jak to pięknie ujął Rafał - wstawię Wam majowe zdjęcia lasu wokoło. A może i jeszcze jakieś zdjątka? Zobaczymy. Tak czy owak, na razie to koniec mojego ględzenia, jutro rano będzie więcej (mam nadzieję).

Do zoubaczenia!

~Tiga







sobota, 1 czerwca 2013

Obiecane...

... to trzeba naskrobać.

Bry!


Będzie, będzie recenzja The Mystery of Time. Wreszcie, choć zapowiadana od kwietnia.

Płyta: Zagadka Czasu (The Mystery of Time)
Wykonawca: Tobias Sammet's Avantasia (lub po prostu Avantasia)
Rok: aktualny (2013)
Skład: Dobryy. Tobias Sammet (wokal, gitara basowa, chórki), Sascha Paeth (gitara prowadząca jak na Saschę przystało, if you know what I mean), Russel Gilbrook (perkusja). 
Skład gościnny:
Joe Lynn Turner, Biff Byford, Michael Kiske, Ronnie Atkins, Bob Catley, Eric Martin (wszyscy wokal), Cloudy Yang (wokal, chórki), Amanda Somerville (chórki), Olivier Hartmann (chórki, gitara), Bruce Kulick, Arjen Lucassen (obydwaj gitary), Ferdy Doernberg (organy Hammond), Michael Rodenberg (klawisze, pianino)
Gatunek: melodic metal, symphonic metal (a tak właściwie to jak zwykle, co do głowy komu przyjdzie)


Spectres - well, zaczyna się osobliwie. Jakby ktoś otwierał starą szafę. Narnia normalnie. Potem chóry, wchodzą intrumenty iście rockowe, jednak harmonizacja nie jest ani trochę wyciszona. Urokliwy śpiew Sammeta zawsze mnie rozpuszczał, ale początek Spectres jest szczególny. Delikatny początek zwrotki, pianino, jest ckliwie. I te przejścia przed refrenami, delikatnie śpiewane i znów tylko harmonizacja i pianino. Refren silny, dosadny, ale jednak urokliwy dzięki chórkom. Niesamowite przejście przed solo, a potem samo solo gitary z syntezatorem. Sascha Paeth robi swoją robotę podręcznikowo. Ogólnie, wkraczamy w śnieżną, otoczoną mrokiem zimowej nocy krainę, która trzyma w sobie jakąś niepojętą i groźną tajemnicę.

The Watchmaker's Dream - ah jak wesoło. Najpierw klawisze, potem gitara prowadząca grają bardzo wesoły, rozpędzający się motyw. Zaczyna Joe Lynn Turner i powiem, że wychodzi mu świetnie. Tobi wchodzi dopiero w słowach "Simplify simplicity", co z resztą brzmi genialnie. Jest dynamicznie, żywo. Świetnie wyśpiewane refreny. Super solo gitarowe, potem świetne i wesołe solo klawiszy. Potem znów lecimy z wokalami. Ogólnie jest super dynamicznym i wesołym kontrastem dla następnego, epickiego kawałka.

Black Orchid - daję nobla Biffowi Byfordowi za Sacrifice, ale to, co on tutaj wyczynia i wyczynił na całej The Mystery of Time, to już się podpisuje pod 6 nobli. GENIUSZ ABSOLUTNY. Padłam. Prawie nic nie znaczą tu gitary. Są tłem razem z perkusją dla potężnej, przytłaczającej, zmiatającej wszystko ze swej drogi orkiestry, która gra nieziemsko chwytliwy i wręcz groźnie brzmiący motyw. Zaczyna Tobi, nic jeszcze nie wskazuje, że będzie aż tak dobrze. Jest pięknie już od początku wokalu, Sammet daje z siebie wszystko, żeby brzmiało nieziemsko. Ale kiedy wchodzi wokal Biffa - padam. Refren "The final hour..." w jego wykonaniu brzmi mocarnie, jeszcze do tego ta orkiestra. Panowie, nie można tworzyć AŻ tak dobrej muzyki. Nie da się. To jest niemożliwe. Końcówka daje kopa - Biff naprzemiennie z Tobim - już właściwie wrzeszczący desperacko, wyśpiewujący z całym ogromnym ładunkiem emocji, ten niesamowity tekst. Na koniec emocje są tak duże, tak silne, że człowiek wyobraża sobie niemalże walkę o życie, coś się stało. To jest nie do opisania. Numer jeden tutaj, na tej płycie.

Where Clock Hands Freeze - zaczyna się lekko grobowo, ale wejście od razu w wesołość mogłoby wywołać szok po wysłuchaniu poprzedniej ścieżki... A gdyby pan Michi Kiske nie piał na dzień dobry, nie byłby sobą. Fajny kawałek, wyluzowanie po tym, jak Black Orchid wprawia w osłupienie. Jeszcze człowiek ma ciary, a tu hop, pan Piske... przepraszam, Kiske, zaczyna sobie wyć, potem pan Sammet kontrastuje i prostuje, bo gdyby był sam Michi, to tego nie dałoby się słuchać. Piski są fajne, ale do czasu. Z resztą, notoryczne wibrowanie krtani Kiskego robi się nudne. Kawałek fajny, chociaż szczerze przyznam, że słucham go dla solówek pana Paetha, Hartmanna i podwójnego solo. Bo szczerze, mam już lekko dość Michiego. Odkąd zerwał z Dyniogłowymi to jakoś nie mam siły go słuchać. Poza tym, cieszę się, że nie muszę już go słuchać na płytach Fanów Pestek z Dyni...

Ale nie o Helloweenie dzisiaj mowa.

Sleepwalking - że pop metal? Że co? Że pop? No chyba kogoś tu pogięło. Tym bardziej, że przestańmy się wreszcie, do cholery, ograniczać do jednego gatunku. Metal metalem, ale taka monotonia przyprawia o zawroty głowy i wymioty (skonsultuj się z lekarzem lub psychiatrą). Piękny duet Cloudy Yang z Tobim Sammetem. Cloudy jest jakby w całej tej historii uosobieniem miłości, nad którą też rozważa główny bohater, Aaron Blackwell. A właśnie. Popełniłam zasadniczy błąd - nie wspomniałam, że cała ta "opera" jest swoistą opowieścią - tak jak The Metal Opera - tym razem jest rozważaniem głównego bohatera, którego gra Sammet, nad życiem, bogiem, wiarą, czasem, miłością, wartościami umownymi a namacalnymi. Jest naukowcem, zastanawia się, w co powinien w końcu wierzyć - w swoje serce, w Boga, w naukę? Sleepwalking to piękny dialog, piękny utwór. Zwieńczony solówką Saschy, nastrojową. Krótki i delikatny, z pięknym wstępem, na koniec to już totalna improwizacja i upust emocji. Podbija serce. Szczególnie polecam osobom, które mają dla kogo żyć i mają kogoś ala "the rhytm of love".

Savior in the Clockwork - monstrum, bo ma 10 minut. Zaczyna się tajemniczo, lekko nie z tej ziemi. Tutaj znów Blackwell prowadzi konwersacje z Nauką, choć i nieziemski, potężny głos Byforda grającego Powód (Reason), też się pojawia. Ogólnie mocno rozbudowana, ze zmianami tempa, pierwszym solo gitarowym w wykonaniu Bruce'a Kulicka, drugim granym już przez naczelnego solowego wymiatacza, czyli Saschę Paetha. Dużo chórków... Przy zmianie tempa na słabsze, jeszcze przed 1-szym solo, niesamowite wejście Biffowego głosu, potem Tobi, aż Biff wydziera się i w tym momencie wchodzi solo Bruce'a. Genialnie to wtedy brzmi. Jeden z lepszych momentów następuje, gdy po drugim solo Byford delikatnie wyśpiewuje "Don't you hear the voice: I'm with you, I'm everywhere and real". Geniusz. Choć i tak najlepsza dla mnie jest Czarrrna Orchidea. W pewnym momencie wchodzi ckliwe trio - Michi jako Antykwariusz (Antiquarian), Tobi i Biff. No bo pan Kiske musi sobie popiskać.

Invoke the Machine - jeden z tych utworów, które bardziej lubię. Bo jest swoistą wariacją Tobiego na temat Helloweenowej Nabataei. Jak słowo daję, że brzmi potwornie podobnie w riffach tuż przed solo. Ale zacznijmy od początku. Zaczyna się dynamicznie, są solówkowe riffy, zaczyna Blackwell, potem Nobleman (czyli niesamowity Ronnie Atkins). Nad Atkinsem zatrzymać się trzeba, bo śpiewa tu genialnie. Mówcie wszyscy co chcecie, bo to indywidualna sprawa co się komu podoba, ale ten utwór jest jednym z lepszych, bardziej dynamicznych i przede wszystkim - jeśli idzie o gitary oczywiście - chyba najmocniejszy. Wstawki skrobiącego sobie dziwne riffy Saschy, podczas kiedy toczy się prawdziwa wokalna walka. A potem ten genialny riff, najpierw zza mgły, delikatniejszy a bardziej melodyjny, po czym uderza niesamowita siła motywu brzmiącego niemalże jak naśladowanie riffu z Nabataei. Niesamowite. No i te solówki! Perkusja w tym miejscu, przy tym megalitycznym riffie jest moooocarrrnaa.

What's Left of Me - jeeny, jak ckliwie. Jest delikatnie, chociaż momentami, choćby w refrenach już nie do końca. Początek jest niesamowicie delikatny i czuły. Niesamowita modlitwa, płacz, żal. Świetna robota wokalna, o co zadbał Eric Martin, ale i też Tobi Sammet. Świetne zejścia orkiestry przed solo, gdy Tobi śpiewa "God and glory...". Solo jak na Paetha przystało, dobre. Żeby nie powiedzieć bardzo dobre. Lubię ten kawałek.

God 'n' glory. Glory, memory, przetwory, potwory i otwory, czyli ogólnie zanurzamy się już w power metal. Jeszcze tylko pana Hansena ze swoimi wrzaskami brakuje.

Dweller in a Dream - e. Eee. Tekst może i nawet... ale mam dziwne wrażenie, że ten utwór powstał dla samego powstania. Instrumentalizacja nie najgorsza, wokal Tobiego - zastrzeżeń nie mam. Z większą chrypą jest, z większym pazurem. Ale za refrenem nie przepadam, on marnuje to, co było przed nim. Psuje nastrój, jest jakiś nie od kompletu. Poza tym refren, który istnieje dla samego wycia Kiskego? Ee. Lepiej to wygląda, kiedy Michi zaczyna śpiewać zwrotkę, jakoś lepiej jest. Ogólnie zwrotki tu są dobre. Ale ten refren... On jest z innego utworu. Solo mi się nawet podoba, choć jest ździebko za krótkie. Ja tam za tym zbytnio nie przepadam, ale to już prywatna ocena...

The Great Mystery - tu to się pół składu zleciało. A tak serio, to znowu 10 minut. Świetne wejście, świetny tekst. 4 wokale, solo gitarowe wykonuje Bruce Kulick. Ale od początku. Pełno chórków, pełno różnorakich riffów, są zmiany tempa, wyciszenie w trakcie trwania utworu, by uderzył potem ze zdwojoną siłą, dynamicznie, żeby zabrzmiało solo. Refren jest po prostu nieziemski i wywołuje ciary. Tobiasowy głos też jest świetny. I ZNOWU! Znowu potężna orkiestra wchodzi i uderza w momencie, gdy wchodzi głos Biffa. Facet przyciąga orkiestry symfoniczne. I Bruce'a, bo co ciekawe, chyba we wszystkich kawałkach z wokalem Biffa jakiś udział ma Bruce Kulick. Ciekawe. "What if it's nothing but a dream? The great mystery..." Świetny zamykacz. Żegnam się z płytą by znów jej posłuchać.


Absolutnie, nie żałuję zakupu. Płyta była warta pieniędzy. Ocena 9/10 - 9 ścieżek na 10 jest świetnych, przy czym właściwie ta jedna nie przyćmiewa uroku całego krążka. Ogłaszam wielki, ale na prawdę wielki powrót Sammetowej Avantasii. Wielki powrót w wielkim stylu.

Tylko tyle dzisiaj bo padnięta jestem po zajęciach artystycznych. Bigos amigos!

~Tiga