wtorek, 7 sierpnia 2018

Kiedy studia...

... stają się Twoją najlepszą wymówką.

Witajcie!

Ohoho, pajęczyną obrosło, pająki biegają, a blog jest tak martwy od roku, że grabarz już po niego przyszedł i domaga się pieniędzy za pochówek.

O nie!

Tak jak w tytule postu studia stały się dla mnie najlepszą wymówką, żeby nic nie robić. No dobra, bez przesady, że nic - bo i tak sporo robię - ale głównie na uczelnię, a nie dla siebie. Co jest smutne, bo przecież żyję dla siebie, a nie dla innych, ale człowiek leniwy to szuka usprawiedliwień.

YouTube leży odłogiem, na Facebooku TigaLionessArt wstawiam coś raz na 3 miesiące, blog zakurzony, no Sodoma, Gomora i wszyscy święci.

Na szczęście się przemogłam. Ale koniec akapitowania, do rzeczy.

No sem na studiach. Od roku. Za nieco ponad miesiąc wracam do Warszawy na 3 semestr i daj Boże 4ty. Wielu rzeczy się nauczyłam, wiele rzeczy o dziwo dla siebie zrobiłam - konkretnie przemogłam swoje zahamowania. Chociażby idąc któregoś dnia przejściem podziemnym pod Dworcem Centralnym zobaczyłam pasmanterię i pomyślałam "no, Tigu, zawsze chciałaś robić na szydełku i drutach, robić pluszaki i takie tam, wejdź! Kup co trzeba, wróć do domu, włącz tutki na Tubach i się naucz!". No i tak zrobiłam.
Zaczęłam więcej rozmawiać z ludźmi. Przez czas bycia w Plastyku byłam zamknięta w bezpiecznych 4 ścianach internatu z osobami, które lubiłam i z którymi czułam się dobrze, ale bałam się poznawać nowych ludzi, bałam się uczestniczyć w życiu poza tą komfortową grupą 16 osób. Tutaj moja droga Dżoana powinna stwierdzić "aha, no jasne, ale wyciągnęłam Cię z domu raz w ciągu roku". No tak, ale to już zawsze więcej niż nic!
No i byłam na plenerze. Tęskniłam za plenerem, na którym byłam w liceum. A teraz było jeszcze ciekawiej, bo powzięłam męską decyzję wzięcia Dżoany, jej samochodu, Karoliny oraz swojego tyłka w troki i pojechania z Warszawy do Waszety pod Olsztynkiem i później powrotu po tygodniu. Oczywiście rodzice panikowali, że sama, że samochodem, że tak daleko. Ale to był jeden z tych momentów, kiedy czułam się wolna, chociaż byłam z innymi i byłam na obowiązkowych "zajęciach" uczelnianych. Ale prawie codziennie wyjeżdżałam gdzieś rysować, woziłam nieprzytomne ilości alkoholu (żeby ktoś nie pomyślał, że chlanie na plenerach to mit, oj nie; na szczęście ja wypiłam przez cały tydzień jedną butelkę Fresco i 2 puszki piwa, ale nie naraz, więc mogę się uznać za abstynenta) i nawet miałam potyczkę słowną z proboszczem parafii w Olsztynku, który był oburzony, że malowałam kościół w niedzielę, ale nie poszłam dać mu na tacę. Na szczęście wikarzy byli bardziej sympatyczni.
Swoją drogą plener to ciekawe wydarzenie, bo ludzie przebywają na jednym terenie w domkach obok siebie 24/7. A co za tym idzie robi się tak... domowo? Nikogo nie obchodzi, czy ma makijaż, czy jest w piżamie, czy kogoś zna, czy nie. Niesamowicie fajne odczucie, kiedy 100 osób nagle zaczyna się traktować jak stały element programu i nie ma tych barier i konwenansów, które są na co dzień.

No dobra, a poza plenerem? No było się np. na Nocy Muzeów. Co prawda my z Barnabą Grzechoposzukiwaczem zaczęliśmy Noc Muzeów o godzinie 10 rano, ale co tam. Przeszliśmy jakieś 10 km piechotą, przejechaliśmy Warszawę dwukrotnie w pionie od końca do końca (no, prawie), wjechaliśmy na 30 piętro Pałacu Kultury i ja zdołałam jakimś cudem zrobić reportaż na zaliczenie z fotografii.

Ogólnie studia zmieniają człowieka. Śmiesznie też jest obserwować zarówno siebie, jak i te kochane pierdoły, z którymi się 4 lata w liceum przeżyło, 4 lata mieszkało w internacie, jak radzą sobie dalej i z niezbyt normalnych ancymonów stają się dorosłymi ludźmi.

Boże, powiało grozą.

No to żeby nie wiało grozą, pocieszę Was wieścią, że moja choroba psychiczna zwana szkicownikomanią osiąga swoje apogeum, i czy jestem dorosła, czy nie, to cierpię na nią nieustannie. Moja kolekcja szkicowników wynosi teraz coś koło 30...?

I może tylko 2 są w całości zarysowane.

A czy będzie dziś Re-re-recenzja? A będzie. Ale zaraz.

Postanowiłam zostać typowym Nosaczem i zacząć robić niektóre zakupy na AliExpressie. Już idą do mnie nowe pędzelki, no i parę włóczek do szydełkowania. W planach mam następne pędzle i może kiedyś jakieś markery i cienkopisy, bo wyglądają kusząco. A że są chamską podróbą Copiców, Micronów itp... a kto by się przejmował!

"Panie, nie ważne, skąd, ważne, że tanio!"

I zostałam przewodnikiem Googla. Nie wiem po co, ale to nawet fajna zabawa. A przy tym można komuś pomóc w wybraniu miejsca do zakupów czy obiadu. I dostaje się punkty!

Punkty najważniejsze. Marcheweczka być musi.

Skończyłam Wiedźmina 3 łącznie ze wszystkimi dodatkami jakieś parę dni temu (tak, ja jestem srogo do tyłu z technologią, bo dopiero rok mam laptopa, który uciągnął Wieśka) i czuję pustkę w serduszku.

Swoją drogą lepiej się nie przyznawać, że 2go lipca po zdaniu ostatniego egzaminu w semestrze z dobrym wynikiem tak się cieszyłam i świętowałam, że zalałam rzeczonego laptopa winem, ale na szczęście żyje. Reanimacja była sroga i pacjent był w złym stanie, ale udało się go uratować. Tylko ma teraz PTSD, ale cóż... Jakaś kara musi być.

Mam ostatnio nową fazę muzyczną, tym razem na Queen. I TAK, wiem, co zaraz ktoś sobie pomyśli: "Dopiero teraz? Co z ciebie za fan muzyki rockowej?!". Problem jest taki, że ja chyba dopiero teraz do Queenu dorosłam. Mam dziwne wrażenie, że do takich twórców jak Johnny Cash, Dire Straits czy właśnie Queen trzeba dorosnąć, żeby ich zrozumieć. A po ostatnich trailerach filmu Bohemian Rhapsody moja faza osiąga poziomy Mount Everestu.

Dobra, to niech będzie tak - teraz będzie Re-re-recenzja, a potem zostawię Was ze zdjęciami i pracami podsumowującymi ten rok nieobecności.


Autor: Bruce Dickinson
Tytuł: Do czego służy ten przycisk? (What does this button do?)
Rok wydania: 2017 (Wydawnictwo SQN)

Gatunek: autobiografia
Okładka:





Jestem przewidywalna, prawda? Kogo autobiografię musiałam mieć i kogo autobiografię musiałam przeczytać musem, choćby się paliło i waliło?

Szczerą miłością do Bruce'a zapałałam po tym, jak zaczęłam słuchać Ironów, ale on gdzieś tam zawsze był. Mój ojciec go uwielbiał, nie tylko jako wokalistę, ale po prostu inteligentnego, nie pieprzącego się z niczym faceta, który idzie przez życie po to, co sobie wcześniej obiecał.

I taki właśnie jest. I ta biografia jest tego najlepszym dowodem. Bruce ma gawędziarski talent, który po prostu jest nie do odrzucenia. Czyta się to tak szybko i przyjemnie, że nawet nie wiadomo, kiedy się skończyło i ma się to poczucie "dlaczego nie ma więcej?!".

To nie jest broń Boże biografia Iron Maiden i całe szczęście. Oczywiście, przeczytałabym i taką, chociaż już kilka przeczytałam, to wchłonęłabym następną. Oczywiście, w tej autobiografii jest Iron Maiden bo nie można mówić o Dickinsonie, szczególnie w latach 82-89' bez tego zespołu. Ale pojawia się tam tylko kilkanaście wzmianek, przy tym dużo bardzo subiektywnych, od wewnątrz, na to co się faktycznie działo w zespole przez tyle lat. I wcale nie było tak cukierkowo, jak wiele biografii IM to opisuje.

To jest książka dla każdego, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek słuchał metalu czy nie. To jest opowieść o człowieku, który stawiał sobie cele czasami od czapy, ale osiągał je, bo tego bardzo chciał. To jest opowieść o człowieku, który w życiu popełniał błędy, który doszedł do sukcesu potykając się po drodze wielokrotnie. Ale te potknięcia wszystkie wylicza nie po to, żeby żalić się nad wredotą losu, ale po to, żeby wyciągnąć z nich wnioski i dać wskazówki na życie czytającemu. To jest wspaniała gawęda o życiu zwykłego człowieka, a nie gwiazdora muzyki metalowej. Faceta, który wywodzi się z biednej rodziny robotniczej, który wyleciał ze szkoły za nieposłuszeństwo i brak akceptacji dla beznadziejnego systemu edukacji. Który mimo tego, że nauczyciele wmawiali mu, że nic nie osiągnie, skończył studia, wyruszył w świat i podbił go w parę lat później.

Jeśli szukacie fantastycznie napisanej książki, która pokazuje wiele rzeczy, nie tylko jak wygląda życie rockmana, ale ogólnie jak wygląda życie człowieka z już 60ką (jak ten czas leci!) na karku, który odniósł niesamowity sukces, osiągnął swoje nieosiągalne marzenia, który wygrał walkę z rakiem,  zarobił swoje i pozostawił po sobie niesamowitą spuściznę muzyczną, to jest książka dla Was. Każdy, kto kiedykolwiek chciał przeczytać ciekawą autobiografię powinien przeczytać tą Dickinsona. Ta książka zostawi Was z dymiącą czachą i pytaniem "Co się właśnie stało?".



Kończąc ten przydługi post, zostawiam Was z tą recenzją i z ciepłą pogodą (aż za ciepłą) i zdjęciami. A tymczasem, do następnego i niech moc będzie z Wami!
~Tiga



Animacja poklatkowa na zaliczenie jednego z przedmiotów w 1szym semestrze

Olsztynek

Olsztynek

Jezioro Pluszne Małe obok Waszety

No tego to ja Wam chyba nie muszę przedstawiać!

Piękne zdjęcie niezbyt pięknej modelki by Dara (obczajcie jej instagrama!)

Kolejne zaliczenie, tym razem z rysunku - concept art


A takiego ostatnio krzywego misia wydziergałam na szydełku