sobota, 8 listopada 2014

Halloween miesza w głowie...



... czego dowodem jest fakt, że zwyczajnie zapomniałam napisać 31 października.


Witajcie!


Nic by mnie nie obchodził brak postu z Halloween, gdyby nie fakt, że nie pisałam w październiku ani trochę. Szkoda. No ale cóż, takie życie, prawda?

Próbuję coś rysować, jakoś żyć, pisać jakieś opowiadania, wiersze. Profesor z internatu (z wielkimi ukłonami to piszę, niezmiernie wdzięczna jestem) trochę wsparł moje granie (a raczej rzępolenie) na gitarze, dając do dyspozycji mnie i dziewczyn z mojego pokoju 100 Wattowego Marshalla + obiecał obniżyć mi akcję strun w Pacifice. Niebo!

Szkoda, że nieczęsto tacy ludzie się trafiają.

Halloween jakoś tam obeszłam, pomogłam paru osobom, ale jak już zaczęło dobrze iść, to oczywiście musiałam coś spaprać, bo inaczej zachwiałabym równowagę wszechświata. Wszechświat nie może sobie pozwolić na moje szczęście. Teraz po próbach pomocy przyjaciółce, zostałam postawiona w świetle wrednej, bezuczuciowej cholery, żeby nie nazwać się gorzej; nie licząc wystarczających wyrzutów sumienia, stałam się w oczach połowy świata potworem a ona ofiarą. Przykro, że jestem zołzą, ale niestety, nie umiem myśleć szablonowo jak cała reszta świata. Robię po swojemu, potem ewentualnie tego żałuję, ale tworzenie dodatkowych wyrzutów to już z lekka wredne posunięcie. Bo ja też wbrew pozorom przechodziłam równie trudne albo gorsze rzeczy, nie mogąc się nikomu wyżalić, przez co żyję z tym do teraz.


Anyway, co poradzę? Jak mam grać złą, to trudno, będę zła.


Soula straciłam, straciłam siebie samą, więc co mi po reszcie świata? Takiej "pustaci" nic nie wypełni, cytując profesora od malarstwa.


Koniec żalu. Jadę w przyszłą sobotę (ahhhh to już tylko 7 dni! odliczanie czas zacząć) na Saxona. Saxona ze Skid Row i supportem Halcyon Way, ale kij z resztą - SAXONNNN! Dla tego koncertu warto dożyć do 15 listopada. Mało tego, są już marzenio-plany na Motorhead i Judas Priest. Na Slasha niestety w tym roku nie wyrobię, bo dość mocno budżet podciął mi telefon, za którego naprawę (wymianę szyby) zapłaciłam ciężką kasę. Uh, trudno. Trzeba było go nie zrzucić.


Na grafice idzie mi beznadziejnie, na malarstwie równie słabo, na matmie średnia nie wykracza ponad 1,50. Co tam, przecież życie jest takie piękne. I jak tu nie czuć się śmieciem?


Tyle dobrego, że chociaż praca na Pudełko Zwane Wyobraźnią, ogólnopolski konkurs plastyczny organizowany przez mojego kochanego plastyka, uszła cało i spodobała się profesorowi. Zbytniego entuzjazmu nie było, ale nie oberwałam, więc wygląda na to, że źle nie było. A to już coś.

Siedzę przed ekranikiem i staram się napisać czy narysować na tablecie coś konstruktywnego, ale to dość ciężka sprawa. Zabrałam się, po zrealizowaniu na Podstawach Fotografii i Filmu animacji poklatkowej, do zabawy programem PAP4 (Plastic Animation Paper 4.0). Tworzy się w nim taką właśnie animację poklatkową, z tym, że nie ze zdjęć, ale z własnych rysunków. Prosty, do monochromatycznych prac, ale całkiem ciekawy i dość praktyczny. To tak dla zabicia czasu.

Zabijanie czasu. Pffff! Ja tu mam Kosogłosa do doczytania, bo nie miałam czasu doczytać nawet do połowy, tylko do jakiejś 1/4, akwarelę Pragi i obraz olejny dla babci do dokończenia, no i oczywiście prace domowe z malarstwa, "niewielkie, żebyśmy odpoczęli w długi weekend". Niewielkie. PFFF!


Jestem zbulwersowana. Albo zrozpaczona. Na jedno w sumie wychodzi.



Zalegam z recenzjami cudownych, nowych nabytków muzycznych: World on Fire Slasha, Reedemer of Souls Priestów, Be4ore Kruka i Unplugged & Strung Up Saxona. A tu jeszcze w planach mam koncert, do którego recenzja MUSI się pojawić, oraz 27 listopada wychodzi w Polsce (a przynajmniej taka jest data na Allegro, a u Saxów co ciekawe dla całej Europy premiera odbyła się wczoraj... eh, ten nasz zacofany grajdołek) zapowiadający się nieziemsko The Saxon Chronicles II: Warriors of the Road. Po obejrzeniu Heavy Metal Thunder - The Movie nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, jak mogłabym tego cholerstwa nie kupić. No nie mogę, no!


Mój tatko się rozkoncertował od czasu, jak spodobało mu się (i mi też) na Omedze. Widocznie fakt podobania się mi go najbardziej przekonał, bo teraz ma z kim jeździć na koncerty. Obawiam się, że moja mama koncertem Motorhead nie byłaby zachwycona. Chyba, że supportowaliby ich Foo Fighters albo Alice in Chains, to wtedy byłby cień szansy, że by taki koncert ZNIOSŁA.

A co do Foo Fighters, to tak jak nie cierpię TFUrczości pana Grohla i kolegów, to nowy singiel Something from Nothing po chwytliwym riffie mnie urzekł. Dosłownie, urzekł. Bardzo mi się podoba.

Tak jak z resztą Play Ball AC/DC. Pomijając to, jak zmartwiło mnie oświadczenie o amnezji Malcolma, to bardzo zaniepokoiły mnie ostatnie plotki na temat Phila. AC/DC bez jednego z Youngów było już na cienkiej lince przetrwania, ale jeśli Rudda wywalą to już w ogóle bukmacherzy mogą obstawiać 10:1, że Australijczycy powędrowali na dno.


W ogóle, co się z tym światem dzieje?



I czemu do cholery Helloween nie wydał jeszcze nowej płyty?!

Foch, panie Weikath z kompanią. I foch, bo Sascha chyba znowu ściął włosy. Co z tego, że mu nawet fajnie, bo tak trochę w stylu Rabbit Don't Come Easy era, ale nie. Po prostu nie.


Ironi też się chyba od Metallici lenistwem płytotwórczym zarazili, bo niby do studia pojechali, ale ani widu, ani słychu oficjalnych informacji na temat nowego albumu. A Tallica to już w ogóle. 27 albumów koncertowych do końca roku bodajże. Porąbało?


Chociaż wróć, ja ten z Polski to chcę.



Taa. To może ja już pójdę. Niech moc będzie z Wami. A tak na dobranoc, damy Tigeła halloweenowego. Amen!
~Tiga







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz