piątek, 8 lutego 2013

Sen o Lustrach...

... czyli o dziwnych snach ogólnie.

Dream of Mirrors - Iron Maiden; stąd tytuł.

Dobry wieczór~

A dzisiaj miałam bardzo ciekawy ale i dziwny sen, a jakże. Najpierw sklep koleżanki, potem wycieczka z kumplami, bieg po ciemku po jakimś dworcu w przeczuciu, że jest się śledzonym, płacz, szukanie pomocy, potem pomoc okazuje się kłopotami... "Go home brain, you're drunk".
I only dream in black and white
I only dream 'cause I'm alive
~Dream of Mirrors, Iron Maiden


Tsa, była "praca domowa" z plastyki. Portret / kopia dzieła mistrza na min. formacie A3. A ja perfidnie zrobiłam portret Kate Winslet i to do tego ołówkiem. Ale stwierdzam, że zostałam zachęcona do rysowania portretów na dużych formatach. Jak brałam kartkę i ołówek do ręki to byłam przerażona, bo na A4 jak rysuję to te wszystkie detale są strasznie trudne do poprawnego zaznaczenia. A tu bum, w czasie, w którym normalnie robię jeden portret na A4, zrobiłam portret na A3. Dafuq brain, po raz kolejny. Następny cel? Cameron Diaz / ktokolwiek.

Prawda, że "ktokolwiek" jest niezmiernie konkretnym określeniem?

Mam zamiar zrecenzować w najbliższym czasie Brave New World i The Final Frontier. A co dzisiaj? Aaa o tym za chwilę.

Wczoraj Cadillac ElDorado '67 w godzinę, dzisiaj Winslet, a jutro? Jutro praca domowa z chemii, fizyki i matematyki, haaa, nie ma tak dobrze, Tidzia! Chciałoby się całymi dniami origami modułowe składać i rysować jakieś bohomazy.

Katowanie gardła przy Maidenach zawsze spoko. I teksty Bloody i mojego taty.

Tata:
"No proszę, dziecko studiuje Guns N' Roses... *z pokoju sączy się końcówka You Could Be Mine* I pana Axl Rose'a dostającego zapalenia ślepej kiszki."
"Słuchasz Billy'ego Idola? Jeszcze trochę i zaczniesz słuchać Abby... "


Bloody: "Kot śpi, a teściowe harcują!"

Recenzjaaa na dziś - Czarny Album / Metallica / Bez tytułu / Czarna Płyta Metallici.

*zaraz rozwalę tę kupę kabli nazywaną potocznie komputerem*

Płyta:
Czarna jak tyłek Szatana (Czarny Album, Metallica)
Wykonawca: Alcoholica (Metallica)
Rok: 1991
Skład: Jeden z lepszych (Hetfield, Hammett, Ulrich, Newsted)
Gatunek: Ponoć grają thrash, ale na tej płycie im nie wyszło (Heavy metal)

Enter Sandman - pieśń legenda. Pieprznięcie na dzień dobry, pomimo pozornie spokojnego intra. Teledysk jednym z najlepszych, jakie widziałam. Hetfield po raz pierwszy i ostatni tak dobrze zaśpiewał całą płytę (w sensie, jest bardzo równomiernie i wysoki poziom we wszystkich numerach, co mu się chyba nigdy wcześniej i nigdy później nie udało). Niesamowicie dobre, ciężkie riffy i wstawki solówkowe Kirka. Lars nie wali po garach... dobra, przesadziłam. Lars jak zwykle wali po garach jak popadnie, ale tym razem wyszło mu (przypadkiem) bardzo dobrze. Cóż, ale ponoć nawet małpa, gdyby jej dać odpowiednio dużo czasu i dużo kartek, napisałaby książkę... Ale ogólnie do pieśni przyczepić się nie mogę bo w Czarny Album, jak już nałogować, to na całego. I nigdy nie znudziła mi się żadna z pieśni (poza jedną, za którą nie przepadam, ale o tym zaraz).

Sad But True - walnięcie jak na heavy metalowy album przystało. Jest ciężko, z dobrymi wokalami, gitarami, perkusją. Basu jak zwykle nie słychać (biedny Jason... taki niedoceniony. Chociaż Markusa też nie słychać, to chociaż publika za nim na koncertach szaleje...). Ostatni raz był słyszany w Enter Sandman, ale tak piąte przez dziesiąte. Tu niby też go tyci słychać... Ale ogólnie to raczej nie. Za to mamy do czynienia z dobrą melodią mimo ciężkości utworu. Dobreee riffy. No i tekst. Powyższe metodą na dobry utwór. Ah no i trzeba dodać podstawowy, najważniejszy składnik - trzeba być Metallicą.

A bierzcie sobie, kochani, Tidzię za fanatyczkę Metallici. Hejterzy sobie mogą mówić co chcą - ja po prostu doceniam dobry zespół. Niegdyś dobry, bo fakt, że Anthrax od tak sobie na Woodstocku wystąpi a Metallica ceni się na 550zł za dobrą miejscówkę na koncercie mnie bardzo wkurzył. Nie wspominając o pseudo płycie z Lou Reedem...

Holier Than Thou - cóż, thrash jednak głęboko człowiekowi wchodzi w geny (wiem po sobie, bo mam tendencję do grania na gitarze szybciej, niż drugi gitarzysta, w tym przypadku Soul) i został także tutaj przemycony. Ale został mocno podrasowany przez domieszkę heavy. Doskonale zaśpiewane i zagrane, nawet mam Larsa na myśli. Widać on się nadaje do thrashu. Nawet bardzo, bo walenie po garach bez jakiegokolwiek przemyślenia w thrashu jest skuteczne, bo szybsze. Bas słychać. Yayz, dobrze jest.

The Unforgiven - nie Nothing Else Matters (przeeereeeklaaamowaaneee, choć świetne, ale przereklamowane), nie Enter Sandman ani nie Wherever I May Roam, tylko właśnie The Unforgiven to najlepsza pozycja na tym krążku. Nie byłam jako dziecko do tego przekonana, ale do geniuszu sztuki heavy metalowej trzeba dorosnąć. Niesamowita, koncepcyjna zamiana ról w balladzie - zamiast mocnych refrenów i intra, a cichych zwrotek wykonano manewr odwrotny - ciche i spokojne intro, refreny, a genialne i grubo ciosane riffy w zwrotkach. Jamesowy wokal zawstydza wszystkich żyjących wokalistów. Long Live James Hetfield w takim razie. Teledysk niesamowity i nie do przebicia. Number one.

Wherever I May Roam - nie lubię. Chociaż muszę przyznać, że nigdy nie przeskakuję tej ścieżki, kiedy słucham Czarnej Płyty. Dobre, bo dobre riffy, jak zwykle dobry wokal Jamesa, bardzo, bardzo dobry tekst - ale jakoś cały utwór do mnie zbytnio nie trafia. Da się tego słuchać i nie mogę odmówić, że jest to nie najgorsze, a co dopiero wypełniaczem nazwać nie mogę. Ale nie przepadam.

Don't Tread On Me - ludzie, których znam, nie przepadają za tym utworem, a ja z kolei bardzo lubię. Dobra melodia, riffy, wokal. Panowie Hetfield i Hammett wykonują jak zwykle dobrą robotę przy współpracy obydwu gitar - tej bardziej subtelnej, grającej solówki, gitary Kirka i tej silnej, agresywnej, potężnej i dudniącej gitary Jamesa. Perkusja jakby trochę bardziej przemyślana... Momentami dalej Lars zachowuje się jak Zwierzaczek z Muppetów, ale mniejsza. Bas słychać całkiem nieźle! I bardzo ładnie współpracuje on zarówno z gitarami, jak z perkusją. Jest dobrze.

Through the Never - ah, i znowu mamy zapędy w stronę thrashu... Ale bardzo fajnie nam one wychodzą, bo są znów połączeniem thrashowej natury Alcoholici z heavy metalem. Bardzo lubię ten utwór, szczególnie za breakdown z nieziemskim wokalem Jamesa. O gitarach i świetnych riffach nie wspominając. Perkusja brzmi świetnie (przynajmniej jak na Larsa). Wiem, wiem, jestem potworem. Ale nic nie poradzę, że go nie lubię, ale pewnych zasług jako perkusisty dla metalu odmówić mu nie mogę...

Nothing Else Matters - no i dobrnęliśmy do geniuszu... czy po prostu przeboju komercyjnego? Nie. NEM jest geniuszem, ma nieziemski tekst płynący prosto z serca. Część ludzi na pewno wie, że ten utwór powstał, kiedy James pisał "sam dla siebie", nie planował wrzucić tego na płytę. Dobrze się stało, że jednak ten utwór się tu pojawił, bo uspokaja trochę ten krążek. Poza tym jest, co by nie mówić, świetnym utworem pod względem wokalnym, gitarowym i nomen omen - perkusyjnym. Ale i tak, dla mnie The Unforgiven jest znacznie bardziej... oryginalne, nowatorskie, bo tego Metallica jeszcze nie robiła. Fade to Black było pierwszą balladą i można już było zobaczyć, że Tallicowe ballady odznaczają się niezwykłą finezją, pięknem i mądrością tekstu. Geniusz, a jednak nie uważam, żeby był pierwszy w rankingu najlepszych z Czarnego Albumu. A jeśli już, to razem z The Unforgiven.

Swoją drogą bałam się recenzji "Metallici", bo jak tu oceniać coś, co jest geniuszem absolutnym i właściwie nic poza pochwałami nie ma się przy niej do powiedzenia? Zero krytyki, bo i do czego się tu przyczepić...

Of Wolf and Man - bardzo przyjemnie się tego słucha, szczególnie w wersji z S&M. Straszecznie podoba mi się tu wokal Jamesa. Solo na miejscu, gitary też. Na upartego można by stwierdzić, że zalatuje thrashem, ale takim torem myślenia można by sklasyfikować całą tą płytę, jako heavy zmieszane z thrashową spuścizną. Perkusja zdaje się być dość przemyślana, może dlatego, że nie jest zbyt wyszukana. Bo i być nie musi, w końcu tutaj największą rolę spełniają gitary. Bas dodaje smaczku, nawet go tyćkę słychać. Dobry riff nadaje odpowiedniej atmosfery, tak samo jak chórki i odpowiedni breakdown w wykonaniu odpowiedniego wokalisty i odpowiednich gitarzystów.

The God That Failed - osobisty dość tekst, bo Jamesowy, a jak wiadomo, pan Hetfield miał (i chyba nadal ma) focha na Boga, za to, że jego matka zmarła na raka, bo z wiary w przekonania swej sekty nie chciała się leczyć. Cóż, ja bym tu winiła raczej sektę, ale jak się ma 14 czy 15 lat i traci się matkę, to faktycznie nie jest to zbyt przyjemne... Tak czy inaczej, pomijając ateistyczny tekst; świetny, heavy metalowy, ciężki i nago brutalny utwór ze świetnym wstępem i ogólnie dobrze wyeksponowanym (przynajmniej w porównaniu z resztą albumu) basem. Perkusja jest silna ale bardziej przemyślana niż zwykle. No i wokal, świetny. Gitarrry, solooo. Jestem fanką tego utworu.

My Friend of Misery - czyli o tym, jak to James wytyka Larsowi, że jest idiotą i w ogóle, ale tak ogólnie to go mimo wszystko lubi. Ciekawe, czyż nie? Ale lubię, bardzo. Dobry utwór, nie ma co się czepiać. Najlepsze tutaj? Partie wokalne, zdecydowanie. Świetne wykorzystanie wokalu Jamesa. Doskonałe intro i nastrojowa gitara Kirka przez większość utworu, dobre solówki. Perkusja niezła, na poziomie albumu. Może dzięki temu szczeremu wyznaniu Jamesa Lars postanowił trochę bardziej się przyłożyć do gry, bo go wzrusz za gardło chwycił...?

Struggle Within - no i mamy genialny zamykacz. Gitary świetne, Jamesowa w riffach nie do pobicia, chociaż solówki chyba jeszcze lepsze, breakdown po solo najlepszy. Znowu "zalatuje thrashem", ale wokal typowy dla Czarnego Albumu, ciężko jak na ten krążek przystało. Ogólnie - nie mam się do czego przyczepić (nawet bas słychać co udaremniło perfidnie moje podstępne próby podjęcia krytyki...). Dziękuję i dobranoc.

Ocena? 6 na 6. Nie, nie jestem satanistą.

Ja tylko lubię szóstki. :)

Dobranoc~

~Tiga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz