... czyli o recenzji Gambling With The Devil (2007) Helloweenu i o Adze denerwującej Gacka.
Dobre popołudnie, bo wieczór to to jeszcze nie jest a dzień już też nie.
Aga od siódmej rano lizała mnie po karku, żebym wstała (za każdym razem dostawała kołdrą / poduszką / ręką w truskawę *czyt. nos*). Kiedy wstałam, denerwowanie mnie nie było już ciekawe, a przynajmniej nie było na to zbyt dużo prostych w wykonaniu pomysłów. Więc, kiedy poszłam po herbatę, otworzyłam drzwi od pokoju żeby Gacek mógł wyjść i poszłam na kanapę ułożyć się jeszcze chwilę półsiedząc - młoda skorzystała z okazji *oho, właśnie zauważyliśmy, że pożera skradzioną ze stołu słodką bułkę z budyniem* żeby pójść do korytarza i powkurzać Gacka.
Koci rytuał denerwowania Gacka jest już tradycją i wygląda następująco. Sedes idzie do korytarza, gdzie przed drzwiami od pokoju chłodzi się na kafelkach pies. Kot siada, owija się ogonem i patrzy się w psa. Pies podnosi głowę, obrzuca kota lekceważącym spojrzeniem i idzie spać dalej. Kot siada bliżej, znów owija się ogonem. Pies już bardziej się interesuje, podnosi uszy, po dłuższej chwili kładzie się, ale uszy pozostawia nasłuchujące. Po chwili kot wydaje z siebie ciche, dobrze jednak zaakcentowane i pretensjonalne wręcz "miaaau" *z tym że: zwykłe miau i miau na jedzenie akcentuje A, natomiast U jest ledwo słyszalne; kiedy kot chce wyjść, A jest krótkie i choć dobrze zaakcentowane - najbardziej "wyciągniętą" samogłoską jest wtedy U*. Pies znów się podrywa i tym razem gapi się w kota, a kot w niego jeszcze bardziej. Po chwili unosi łeb i ostentacyjnie jęczy, już głośniej "miaaaaau". Pies zaczyna powarkiwać, coraz to głośniej za każdym miauknięciem. Powtarza to kilkakrotnie, aż w końcu pies nie wytrzymuje i rzuca się ujadając ze sterczącym ogonem i zjeżoną sierścią za kotem, a kot, udając pośpiech, truchta do salonu i kładzie się na swoim miejscu.
Aga natomiast tylko i wyłącznie gapi się na stojącego w drzwiach pokoju Gacka, ew. próbuje go podgryzać w zabawie. Gacek warczy, waaarczy, coraz głośniej. Aga zagada coś po swojemu, słychać, że Gackowe ewidentnie pokazało swoje okazałe uzębienie. Aga znowu się na niego pacza. I tak w kółko. Poszłam tam w końcu - stały oba w moim pokoju, a młoda, wykorzystując że Gacek do mnie podbiegł jak weszłam - bezczelnie wskoczyła na kanapę. Gacka tak zamurowało, że nawet nie zagulgotał.
Zrzucili z jednej kanapy, to czemu nie objąć drugiej?
Tym bardziej, że Gackowi wolno, a jej nie. Spryciara.
No, to recenzja.
Płyta - Hazard z Diabłem (Gambling With The Devil) z 2007 roku. Zespół - Miłośnicy Zupy z Dyni (Helloween). Skład: mój ulubiony, najlepszy (Deris, Weikath, Gerstner, Grosskopf, Loeble).
Crack The Riddle (Intro) - Więc chcesz być bogaty, chcesz wygrać sławę? Twoja twarz na plakacie, nieśmiertelne twoje imię; więc chcesz dobrego życia na najwyższym poziomie? Postaw swą duszę i zakręć kołem - TO JEST HAZARD Z DIABŁEM!
Czterdzieści sekund genialnego intra - okładka i ten utwór przywodzą na myśl gotyckie miasteczko, środek nocy, jakiś jarmark - słychać jakby stukot męskich oficerek; wyobrażenia wyglądają tak - diabeł w cylindrze chodzi na drewnianym "podium" przed kołem fortuny i prowadzi swoiste zakłady; stawką jest ludzka dusza. Genialne przejście gitarowym riffem udającym zwalniające koło do Kill It.
Kill It - pan Deris przechodzi sam siebie w kwestii wokalu. Niesamowite, jakby kontynuacja intra - co by było gdyby diabeł posiadł czyjąś duszę, albo jakby monolog diabła. Niesamowita harmonika czy klawisze (mam duże problemy z odróżnieniem tego u Dyniowatych) Gitary po prostu epickie, riff niesamowity, perkusja rzuca wszystkich na kolana. Dani... he's the master.
The Saints - ciekawy utwór, momentami chaotyczny; ogólnie szybki, dynamiczny, żywy, a przy tym nie traci na jakimś uroku, choć gitara Weika dodaje smaczku potężnej rytmiki. Chwytliwe riffy, nieziemska kompozycja wokalu i przy tym genialnie dopasowany wokal do zmiennych momentów w utworze; gdy trzeba, silny, chrypa na miejscu (od czasów Gambling Andi jej używa najczęściej jak może, z tego co widzę) a jak trzeba to wręcz czuły, delikatny, jak na pana Derisa przystało. Solówki to moja ulubiona część tej kompozycji - szczególnie, że to utwór Weikatha, co za tym idzie - duet gitarowy bije na kolana wszelkie duety poprzednie. Kai i Weiki ładnie razem brzmieli, ale Saschy i Michaela w jednym nikt nie pobije. Do tego urokliwe solówki Saschy i solo Weikatha. I like it.
As Long As I Fall - GENIUSZ. Perkusja kompletnie ale to kompletnie nie jest tu Helloweenowa, taka bardziej... no właśnie nie wiem, jaka. Skądś ją znam, ale na pewno nie z Ween. Niesamowity wstęp nadaje klimatu, tekst jest świetny, solówki nieziemskie, rytmika pod solo Saschy genialna, w stylu Weika - ale bohaterem jest tu niewątpliwie perkusja i breakdown bębnów z wokalem. Krótkie, ale chwytliwe zwierzę. Teledysk schizofreniczny ale fajny, lubię klipy Dyniogłowych. Momentami słychać bas, łuhuuu!
Paint a New World - teledysku nie miałam okazji ujrzeć, mam nadzieję to zmienić. Utwór Szyszki, zn. pana Pestkera. W kilku krótkich słowach - drapieżny, gwałtowny, kpiący z pojęcia "delikatne" - daje potężnego kopa po As Long, uwielbiam go za jego nagą brutalność, szybkość. Przy czym nie jest to nawalanie bez sensu po pustych basowych strunach jak w niektórych kiepskich kapelach death metalowych - ten utwór ma genialną melodię, rytm. Świetne wokale, partie gitarowe, kunszt perkusyjny pana Loeble przekracza granice ludzkich możliwości - on nie jest zwykłym śmiertelnikiem, nie uwierzę. Narzekam - nie ma basu, zn. słychać tylko na koniec, jak wszystko ucichło, że Markus brzdęknął zdejmując rękę z gryfu.
Final Fortune *chciałam już z przyzwyczajenia napisać Final Frontier* - na początku nie lubiłam. Ale genialny riff, genialny tekst, genialne wokale, nawet bas momentami słychać. Co najlepsze tutaj? GENIALNE solówki. Panowie Pestker i Brzdękath też nie są zwykłymi śmiertelnikami. Są granice melodyjności i prędkości. Panowie ją przekraczają, nagannie! Zaczyna pan Pestker zaczyna, potem pan Weikath, pan Gerstner kończy. Rytmika jak zwykle cholernie dobra.
The Bells of the 7 Hells - NAJLEEEPSZY! Najlepszy bezsprzecznie tutaj! Geniusz wokalu, tekstu. Zaczyna rytmiczna, pan Weikath wjeżdża ze swoim riffem, choć jak dla mnie to w riffach prowadzącą gra właśnie Michael. Sascha w refrenie coś tam skrobie podczas ciosów Weika po strunach, ale ogólnie w całym utworze moją uwagę przynajmniej przykuwa niepodzielny wódz. Surowa, a jednak melodyjna, silna, a jednak bardzo urokliwa kompozycja. BAS SŁYCHAĆ! Ludzie, apokalipsa nastąpiła w 2007 roku, Markusa słychać! Solo niesamowite, ale najlepszy jest podkład pod solo (mhehehehe, jaram się solówkami Saschy, ale jak Weikath zapodaje takie riffy to słucham jego, nie solo. No i ten breakdown "God! Help!". Głowa sama fruwa lotem wolnym a włosy zamiatają podłogę. Perkusja nadaje riffom gitar jakiejś wielkiej mocy, chociaż one same sobie dobrze radzą. Geniusz totalny i kropka. Number one.
Fallen to Pieces - wolę wersję z Hazardu niż tą z Unarmed, bo ta z Unarmed jest jakaś taka przymulona. Jak chcę odpocząć to tamta druga jest do tego doskonała, natomiast oryginał jest ogólnie lepszy. Ładny wstęp, dobrze robi to przejście pioruna między Dzwonami a tym. Niesamowity, czysty riff z początku, lekko obłąkany wokal, potem następuje pierdutnięcie. Bas jest ledwo słyszalny, ale w refrenie słychać jego piękne, rytmiczne dudnienie. Tyćkę za dużo klawiszy, tego tu nie lubię - dlatego najbardziej podoba mi się ten mocarny breakdown i solo ofkors, bo tam klawisze zostały wywalone precz. I Markusa słychać! Ale tylko dopóki nie zacznie się kolejne solo. Bo wtedy słychać tylko Saschę, Weika i Daniego. Ale ogólnie fufne.
I.M.E - jestem sobą - tak trzymać. Uwielbiam partie gitarowe z tego kawałka i linie wokalną, tekst niewymiernie trafny i inteligentny. Perkusja trochę ustąpiła, widocznie pan Daniel Loeble się troszeńkę zmęczył. Ale dalej brzmi ona bardzo elegancko. Współpracuje genialnie z gitarą Weika, bo Sascha tu się trochę wy-indywidualizował i gra nieco bardziej po swojemu. Dość proste solo, ale niezmiernie chwytliwe i nadaje takiej nieuchwytnej magii. W breakdownie po solo słychać bas!
Nie, nie przestanę, bo jestem fanką basu Markusa.
Can Do It - bardzo, bardzo dobra perkusja. Taka... bardziej swingowo rockowa, robi tu za gwiazdę. Właściwie... chyba tylko perkusja mi się tu podoba. Za dużo klawiszy, z tym że one tu mącą, o ile w Fallen to Pieces są cichsze, tak tutaj mi przeszkadzają. Wokal też niezły. Ale ogólnie nie przepadam, chociaż nie odmówię tu genialnej perkusji. Każdy ma inny pogląd na świat. Poza tym w pewnym momencie słychać tu bębny i bas. Dobre solo.
Dreambound - bijemy rekordy prędkości na perkusji, a co! Poza tym robimy dobrą robotę przy riffach i mamy dobrego wokalistę. Mamy świetne solówki. Ogólnie jesteśmy bardzo utalentowani i dajemy o tym znać światu.
*właśnie umieram ze śmiechu na widok Agi, bo przyniosłam duuużą kauczykówkę i pies, bojąc się jej, usiłuje ją zagryźć - gania, kłapie, paca łapami, ale jak piłka poleci w jej stronę to ucieka w popłochu*
Jezu, umieram ze śmiechu. A przepraszam - Jeżu.
Heaven Tells No Lies - genialny tekst. Świetne partie prowadzącej, świetna rytmika, jak na Weika przystało. Perkusja na poziomie, wymieszane partie solówkowych riffów Saschy ze spokojnymi czystymi partiami Weikatha. Piękne solo Saschy, ten naprzemienny riff czystych partii. Od razu słychać kto tu ma głębsze i bardziej basowe brzmienie. Świetne naprzemienne solówki obu gitar. Potężny breakdown po solówkach. Piękne wyciszenie całego krążka przez wyciszenie tego utworu, słychać klawisze ale takie typowe, rodem z Deep Purple. Lubię ten krążek.
No, zabawy Agi będę jeszcze opisywać, bo pies wygląda na myślącego i mądrego - widać po tym, że bała się podejść do piłki, a po 10 minutach gapienia się na nią nieustannie wymyśliła sobie zabawę z piłką.
Dobranąc~
~Tiga
P.S. - Takie tam bardziej popowe. :) Uwielbiam głos wokalisty, hit absolutny <3
Byłę, pisałę 2 godziny, znikłę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz