niedziela, 6 stycznia 2013

Zagłuszanie piły...

... czyli kto jest głośniej - Tidzia i kolumny czy Tidziowy tata z piłą elektryczną.

Hyhy, dzień dobrrry.

Apropo zagłuszania - dzisiaj tylko recenzja dnia ponieważ czuję się równie ciekawie jak wczoraj.

Soul, ciesz mordkę - recenzja na dziś to "The Dark Ride" Dyniogłowych sprzed ... omg, 13 lat! 2000 rok.

Zaczynamy od "Beyond the Portal (Intro)". Nastrojowe intro, 40-sto sekundowe. Konkretnie 0:45. Powoli robi się mrocznie, słychać wycie jakichś obłąkanych dusz, właściwie nie wiemy, co i jak. Powoli tracimy świadomość swego istnienia na rzecz przygody z tą płytą, która trwa prawie 53 minuty.

Mr. Torture to następna ścieżka. Tekst dość... mhm, sadystyczny i wydawałoby się że powinien być mroczny, ale i obłąkana melodyjka i tekst w interpretacji są zabawne. Andi udowadnia, że jego gardło ma się dobrze. Gitary, jak na całym krążku przestrojone do stroju "Dropped Szatan" tzn. do "C" albo "B". Poza tym chyba podkręcone basy na wzmacniaczach. Choć jeszcze tu i na następnej ścieżce jest całkiem żwawo i nie jest wcale mrocznie.

All Over the Nations - to już wgl. nie pasuje do mrocznego tytułu i złeeeeeeeej dyni na okładce. Miał być mhrok, zUo i szatan, a do tej pory ani widu ani słychu. Jedna z dwóch jedynie Weikathowych piosenek na albumie. Ogólnie jest żwawa i wręcz wesoła w porównaniu z późniejszą resztą. Solówka Rolanda nie jest jakaś epicka... Za to Weikowa solówka jest bardzo ładna. Tu już słychać, że gitary są znacznie niżej przestrojone niż na innych krążkach.

Escalation 666 - nie, bynajmniej nie satanistyczna. Ale jak za głośno ustawi się natężenie w kolumnach... Pieprznięcie jest konkretne. Mega niski strój jest tu chyba najbardziej wyczuwalny. Potężny, wolniejszy od reszty, z mrocznym tekstem. Geniusz. Andi osiąga tu granice chrypy i najniższe możliwe u niego rejestry. Perkusja jest tu trochę nie od kompletu, bo pan Uli przestroić niżej się nie umiał. Natomiast gitary i riffy breakdownów połączone z wokalem Derisa przetrzepują plecy mnóstwem dreszczy. Jedyne co mi tu nie pasuje to solo, które Grapow kończy bardzo wysokimi dźwiękami - wgl nie pasuje w całości, za wysokie i piskliwe. Ale i tak to geniusz.

Mirror, Mirror - obok tytułowego monstra, Escalation
i The Departed - mój ulubiony. Właściwie, lubię całą płytę i mogę jej słuchać w nieskończoność. Znów łamiący nos kawałek, z tym że już nieco mniej agresywny niż Escalation - za sprawą wyjącej gitary Rolanda, bo jak na Michaela przystało rytmika daje pięścią w twarz. Refren już jest potężny, do tego ogólnie utwór jest cholernie melodyjny i człowiek sam zaczyna go śpiewać. Niesamowity tekst i wokal. Perkusja już nieco mniej odrywa się od rzeczywistości. Ale dalej niezbyt mrocznie, panie Kusch. Za wesoły z pana człowiek na tej płycie.

If I Could Fly - Derisowska legenda. Jeśli spytałabym jakiegoś żółtodzioba o najlepszą kompozycję Andiego pewnie podałby to. Osobiście - miałam na to fazę w wakacje, kiedy z tego albumu miałam tylko ten utwór. Jak zdobyłam całą płytę, stwierdziłam, że nie jest zbyt dobry. Zn. jest, owszem - banalnie prosta partia gitar (z wyjątkiem solo) składająca się z właściwie jednego riffu. Poza tym nie jest już tak silnie i tak agresywnie. Ten utwór dobrze brzmi sam, na płycie jest nieco wyalienowany. Ale wokal genialny, jak zwykle, przyczepić się nie mogę. Teledysk był jak ze snu Zjaranego Zbyszka - ale i tak jest nieźle. Wolałabym usłyszeć to na jakimś splicie albo singlu, niż tutaj. Cała płyta jakby ciąży nad tym utworem i zwyczajnie - on tu nie pasuje. Jest zbyt marzycielski. To jest utwór piękny i finezyjny, chociaż grany z potężnych riffów. Cała Dark Ride ogółem jest raczej grubo ciosana.

Salvation - no i dobrnęliśmy do drugiej połowy krążka. Bo tu gdzieś (no może w połowie If I Could Fly
) się ta druga połowa wyznacza. No i zarazem, dobrnęliśmy do drugiej i ostatniej już kompozycji Weika. Ogólnie - za wesoło. Za wesoły rytm, za wesołe gitary. Chociaż utwór dobry. Ten sam mankament, co z If I Could...; ten utwór tu zwyczajnie nie pasuje. Ale jest dobrze, bas wreszcie trochę słychać. Wokal dobry, gitary też, nawet perkusja dzięki większej żwawości utworu zaczęła pasować do reszty.

The Departed (Sun is Going Down) - GENIUSZ. Geniusz absolutny. Genialny tekst. Monstrualne riffy. Perkusja nawet pasuje, albo tylko nie zwraca się na nią uwagi. Genialny riff grany przez Weika, potem monstrualny breakdown. Wokal jest nieziemski. Najlepszy z płyty, stanowczo. SUN IS GOING DOWN!

I Live For Your Pain - well, na początku nie mogłam się do tego kawałka przekonać. Ale przeszło. Dobrze jest, zaczyna się bardzo fajnie bo basem i perkusją. Tutaj strój gitar sięga piekła, jeśli istnieje strój A to niechybnie był to takowy. Chyba, że panowie podkręcili jeszcze basy. Riffy rozwiewają grzywkę. Solówkowy riff w refrenie nadaje jakiejś mistyczności temu utworowi, jakiejś nieosiągalnej magii. Andi trochę sobie odpuszcza w zwrotkach, chociaż dalej jedziemy na epickiej chrypie i niskich rejestrach. Doobrze jest. Gdzieś od tego utworu perkusja zaczyna być jakby mroczniejsza.

We Damn the Night - ach jak przyjemnie się tego słucha. Ten suchy, agresywny i szybki riff z intra w wykonaniu Weikatha. Potem uderzają bas, Roland z drugą gitarą i perkusja. Świetny tekst, wokale. Solówki niewymiernie dobre. Przejście między I Live For Your Pain a tym się przypadkowo samo utworzyło i brzmi to genialnie. Jest baaardzooo doobrze. Perkusja znowu jest nieco weselsza, ale ją słabiej słychać. Andi za głośno wyje. We damn the night!

Immortal (Stars) - niesamowita ballada, zaczynająca się najpierw akustycznymi partiami gitary i dzwonami, a potem uderza w nas potężna ściana dźwięku. Utwór balansuje na cienkiej granicy pomiędzy ciężkim, mrocznym i łamiącym nos brzmieniem a spokojną balladą. Tekst z wyższej półki. Wyczuwam tu nawiązanie do Ingo Schwichtenberga (?). Ale to tylko moje, prywatne zdanie. Uwielbiamm.

The Dark Ride - no i zaczynamy melodyką jarmarcznej karuzeli. Ten utwór przenosi nas z pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdujemy, do parku rozrywek, w którym kilku ludzi przy wejściu do tajemniczego pawilonu zachęca nas do pojechania w jazdę po ciemku. Komuś szkoda było pieniędzy na żarówki? Nie ważne. Nagle z ciemnego wejścia woła nas tajemniczy głos wokalisty. Tak dobrze znany, a jednak tak złowrogi. Wtem uderzają gitary (tutaj Weik osiąga apogeum mistrzowskiej sztuki gitary rytmicznej) i perkusja. Breakdowny są powalająco niskie i silne. Andi zaprasza nas do środka. Wchodzimy. Gasną światła, zostają jedynie świeczniki przy suficie wąskiego tunelu. Wsiadamy do wagonika. Ten rozpoczyna wariacką jazdę, nie wiemy, co się z nami dzieje; gdy myślimy w połowie, że to już koniec, po chwili znów jedziemy z zawrotną prędkością; w tunelu dudnią bas, perkusja i potężna gitara Weikatha. Przy solo ciary biegają nam po plecach, bo niedość niewymiernie dobrego solo, Michael raczy nas najsilniejszymi i najpotężniejszymi riffami, jakie miał zaszczyt prezentować w karierze Helloween. Głos Andiego odbija się od ścian tunelu, jest momentami obłąkany, momentami stroskany i przerażony, momentami mroczny, złowrogi i agresywny. Pod koniec utworu dojeżdżamy do wyjścia - wysiadamy z wagonika ledwo trzymając się na nogach. Idziemy w stronę jasnego wyjścia, światło razi po oczach. Wraz z przybliżaniem się do wyjścia oddalają się i cichną dźwięki prawie 9-cio minutowego potwora, chłód tunelu ustępuje ciepłej, letniej pogodzie na zewnątrz. Odzyskujemy pełną świadomość tego, co dzieje się wokół.

Dobra, idę sobię. Możę jeszczę wrócęęę.

~Tiga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz