... czyli o tym, jak to odrodzenie mnie zwaliło z nóg, w gratisie pomógł mu pies.
Bry (bo chyba jeszcze dzień).
16:16, oh jaka urocza godzina. Zobaczymy, jak długo będę skrobała tego posta.
Jeśli chodzi o tytuł - miałam zrobić dzisiaj na zajęciach architekturę odrodzenia a potem dwie szybkie martwe natury farbami po pół godziny każda na A3. Zrobiłam jedną i do tego wymęczoną. W pewnym momencie Pani zadała mi pytanie "Zmęczona jesteś? Bo strasznie wymęczona ta praca". Cóż... Pies spać nie daje, a jeszcze popołudniu rozwaliłam mózg renesansem, którego było trochę dużo.
Aga się rozkręca. Usiłuje przywłaszczyć sobie teraz fotel w salonie. A dzisiejszy spacer podwójny z Gackiem i Agą uważam za udany. Coraz ładniej im wychodzi łażenie we dwójkę, z tym że młoda trochę rwie, to staje bez ostrzeżenia dęba, to gryzie smycz, to nagle wykonuje jakieś dzikie skoki (kończące się nota bene komicznym zadyndaniem na smyczy i niekontrolowanym upadkiem na tyłek). Weterynarz ją wczoraj zważył - 9,2 kilo. Ma dopiero 2 miesiące. Wg weterynarza może ważyć koło 30-40 kg. Faaajnie. Będzie z niej duży pluszak.
Z Gacka zrobimy mufkę, z kota czapkę z uszkami i ogonkiem, a z Agi płaszcz. *żeby ktoś tu nie wziął tego na poważnie*
Souuul miksturo wracaj z tych nart. AAAA! Właśnie! Miałam sprawdzić godziny seansów Hobbita na niedzielę.
Spójrzmy...
Ładuj się, strono.
O, ruszyło.
Elementy: 4/20. Fajnie. Nie ma to jak momenty, kiedy przez śniegi sygnał z HSDPA/3G zmienia się na EDGE...
*Somewheeere, somedaaay, someewaaaaaa aaay*
Hobbit: Niezłykła Podróż z dubbingiem jest w niedzielę... Ale ostatni, więc obawiam się, że późno wieczorem...
No niby 11:00 i 14:30 ale nie wiem, czy chcę się tam pakować. Szczerze powiedziawszy jakoś mi przeszło. Spędzić 3h w kinie, potem po godzinie na dojazd w jedną stronę bo miasto rozkopane.
No to jedziemy z recenzją.
Krążek: Wyjście z Deszczu (Come in From the Rain), Wyjec *i przy okazji gitarzysta* (Wokalista): Andi Deris; skład towarzyszący na całej płycie z wyjątkiem ścieżki nr.5: Deris, Royder, Noack, Ralph G. Mason, Peter F. Idera; na ścieżce The King of 7 Eyes: Deris, Mason, Weikath, Grosskopf, Grapow (trzej ostatni to ówcześni gitarzysta, basista i solowy wymiatacz Fanklubu Pestek z Dyni, czyli Helloween); Rok: 1997
Zaczynamy.
House of Pleasure - mhm. Zaczyna się nieziemsko chwytliwym i kołyszącym riffem basu podpiętego do wszelakich możliwych efektów. Stopniowo pojawiają się talerze perkusji, a potem łubudu w stylu ówczesnych Dyniowatych i ich rok młodszego Better Than Raw. W refrenie schizofreniczny głos Andiego jakby we mgle. Świetne gitary i słyszalny bas *szkoda, że nie Markusowy... Wiem, jestem nudna*, dobra perkusja, z tym że taka w stylu Uliego Kuscha z ówczesnego Helloween - bardziej rokendrolowa niż hard rockowa czy heavy metalowa. Ale ogólnie uwielbiam ten utwór za bas.
Swoją drogą nie umiem sklasyfikować tego albumu. Niby ociera się o metal, szczególnie na ścieżce z częścią Dyniowatych; ale Somewhere, Someday, Someway czy Good Bye Jenny niewiele z metalem mają wspólnego - pierwsze jest takie bardziej akustyczne, rockowe typowo, z domieszką bluesowego tekstu, a to drugie jest typowo rockowe zalatujące brytyjskimi/amerykańskimi kapelami rockowymi.
Come in From the Rain - zaczyna się od kościelnych organów, znaczy będzie w stylu Derisa, pieśń płaczliwa, pieśń do Boga. Ładna, bardzo. Śliczna. Uczuciowa, z takim ciepłym i delikatnym wokalem, choć nie brakuje siły Derisowskiego wokalu. Kapitalna aranżacja gitarowa, solówka to masterpiece, tekst świetny, taki... jak spowiedź; podmiot żałuje swoich grzechów i błaga Pana, żeby mu dał ostatnią szansę, obiecuje, że nigdy już tak nie postąpi. Z jednej strony kocha Boga, nie chce działać wbrew niemu, a z drugiej jest tylko człowiekiem.
Think Higher! - genialny tekst, wstęp z dudniącym basem, świetny wokal świetnie komponuje się z resztą. Ogólnie - będę pomijała w niektórych miejscach rozwody nad wokalami, bo Andi dla mnie jest jednym z czołowych i najlepszych wyjców metalowych. Dobrze wykorzystane efekty typu echo czy dobrze zrobione chórki. Dobre partie gitarowe, szczególnie jak się przysłuchać rytmiczne, czyli Derisowe. Brak mi tu klasycznego gitarowego solo, ale da się przeboleć.
Good Bye Jenny - popłakałam się czytając tekst pierwszy raz. Potem ryczałam jeszcze dobre dwa dni słuchając tego utworu po ciemku, z zamkniętymi oczami. GENIUSZ ABSOLUTNY I NIE DO PRZEBICIA. Najlepszy na płycie tekst, najbardziej klimatyczna i uczuciowa, szczera, ludzka piosenka, prosto z serca, najlepsze i najbardziej klimatyczne solo. Stawiałabym to na równi z Tears in Heaven Claptona. To jest geniusz. Najlepsza na płycie, nie dziwię się, że Andi walnął to na singiel promujący, bo to jest najbardziej reprezentatywny utwór. Jako jego kompozycja pobija na głowę inne jego kompozycje takie jak If I Could Fly, Come in From the Rain, Immortal czy Where the Sinners Go. To udowadnia, że Deris to jeden z najlepszych tekściarzy, kompozytorów i wokalistów metalowych/rockowych ever. Ot, co.
The King of 7 Eyes - nagle z oszołomienia tą pieśnią powyżej wyrywa nas orientalny wrzask. A tak tak, taki pasujący do jakichś buddyjskich świątyń. Takie też instrumenty jakby. I nagle ni stąd, ni zowąd zostajemy WYDMUCHANI z pomieszczenia aktualnego pobytu. BAS, LUDZIE BAS! Dudni i podbija potężny, niezmiernie melodyjny rytm. Rytmika Weikatha zdaje się kpić z kiepskiego przesteru Grapowa. Druga, tylko 15 lat starsza Nabataea Helloweenu. Obie kompozycje są Derisa. Na prawdę, wietrzę spisek, jak już wcześniej wspomniałam. Jedyne, na czym się zawiodłam, to słabo słyszalne solówki *i słabo słyszalny, ku uciesze złośliwej Tidźki, Grapow ogólnie*. Wokal pomijam bo genialny jak zwykle.
Czas, idę po herbatę.
Dobra, jestę.
Foreign Rainbow - jeszcze się dobrze nie przysłuchałam temu utworowi... Ale w moim przekonaniu jest bardzo dobry. Uwielbiam, kiedy Andi śpiewa po swojemu, bez nadmiernej chrypy, bo ma ładny głos. Trochę mocniejsze, z perfekcyjnymi partiami gitar jak na tą płytę przystało. Dobre solo. Bassss. Perkusja na tej płycie tutaj akurat dobrze pasuje i w tych bardziej zajeżdżających rockowym graniem też. Tylko w The King... jest trochę za mało agresywna, ale jest okay.
Somewhere, Someday, Someway - to i Now That I Know This Ain't Love to razem drugie miejsce najlepszych na tej płycie. Piękna ballada, z pięknym tekstem, nastrojowym i delikatnym, takim wręcz chłopięcym, niewinnym wokalem. Czasem zastanawiam się, kto na tym krążku podmienił trzydziestotrzyletniego Andiego na jakiegoś 17-sto latka. Perkusja pasuje, gitary świetnie dopasowane do utworu i genialnie zagrane solo. Bardzo ciepła, pościelowa piosenka. "Whoever, wherever, two hearts belong together". Geniusz.
They Wait - osobiście do tego przekonana nie jestem, bo zalatuje krucjatami i wojnami z innowiercami. Mocno religijny tekst... Ja wiem, ja wiem, Deris jest chrześcijaninem, ja wiem i nie bronię, ale wolę takie teksty w stylu Come in From the Rain. Ale ogólnie rytm, gitary, perkusja nawet, galopujący po cichu bas i wokal bez zarzutu. Chórki fufne. Jest tu jakaś pseudo solówka jakby, potem już bardziej normalna solówka, świetny, oszukańczy breakdown, który służy tylko i wyłącznie popisowemu walnięciu... Ogólnie utwór dobry, ale za tekstem nie przepadam.
Now That I Know This Ain't Love - powiem w kilku żołnierskich słowach, bo tego się opisać nie da. Tego trzeba posłuchać. Znowu ryczałam jak głupia słuchając tego milion razy na dzień. Przepiękny tekst, niezmiernie ciepły, ziejący taką troskliwością i miłością, niezmiernie nastrojowa gitara prowadząca, niesamowicie nastrojowa i prosta zarazem rytmika, bas, perkusja. Wokal = Andi = Geniusz.
Could I Leave Forever - niezły tekst, naprawdę dobry. Ale samego utworu nie słucham prawie wcale. Nie podoba mi się z jakiegoś nieznanego mi powodu. Wokal dobry i gitary też, ale jakoś mi nie pasuje. Może po prostu nie mój gust. Trza samemu posłuchać bo ja tu nie jestem obiektywna.
1000 Years Away - razem z Good Bye Jenny to drugi singiel z tej płyty i drugi numer jeden. Tekst o samobójstwie dziecka, nad którym znęca się ojciec pijak. Dzieciak miał 11 lat. Piękny tekst i druzgocząca historia przedstawiona w monologu wokalisty w środku utworu. Niesamowite partie gitarowe i perkusja. Wzruszający, ale nie owija w bawełnę - jest bezpośredni, choć brutalny, jest krzykiem w stronę ludzi "Opanujcie się, bo to wszystko przez waszą znieczulicę". Te cechy są cechami samego Andiego. Andi nie mydli oczu - dzieciak się zabił, bo nikt tyłka nie ruszył, żeby mu pomóc. Dzieciak się zabił, bo pozwolono, żeby go pijany ojciec maltretował. Dzieciak był za młody, żeby umrzeć - podczas kiedy świat żywi przez dekady najgorsze szumowiny, które są na tyle krwiożercze i bezwzględne, że przeżyły. Andi pokazuje wprost, że ten świat jest niesprawiedliwy jak cholera.
Polecam posłuchać tej płyty, bo 80% to psychologiczne albo uczuciowe teksty. Reszta to teksty o wszystkim i o niczym. Ale nie są płytkie jak te z Virtual XI (której temat już tu kiedyś poruszyłam) tylko są dobrze skonstruowane, a sama warstwa muzyczna jest świetna. Jak ktoś szuka płyty, która zmusza do myślenia a nie tylko płyty do hałasowania - polecam.
Zmykamm.
~Tiga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz